Na pytanie: „z czym kojarzą ci
się olbrzymie roboty, masa efektów specjalnych,
latające części i olej lejący się po ekranie?” jeszcze do niedawna bez
zastanowienia odpowiedziałbym – Transformers. Do niedawna, bo ostatnio
obejrzałem film który sprawił, że moja definicja „robota” uległa poszerzeniu.
Historia opowiedziana w
„Gigantach ze stali” to, na pierwszy rzut oka, nic nowego. Bohater się stacza,
dopada go przeszłość, następuje zmiana i wreszcie mamy odkupienie win i
szczęśliwy koniec. Jeśli dodamy do tego tytułowych gigantów ze stali to może
się wydawać, że scenariusz na największą kinową kichę gotowy. Na szczęście
Shawn Levy, ojciec całego tego zamieszania sprawił, że odpowiednie dawki
poszczególnych elementów składają się w całkiem przyzwoitą całość, a scenariusz
napisany przez Johna Gatinsa sprawiedliwie dzieli akcję pomiędzy bokserów,
tatusia i synka.
Charlie Kenton (Hugh Jackman)
jest niespełnionym bokserem, który wraz z postępem technologii musiał
przekwalifikować się z aktywnego zawodnika w sterującego robobokserami. Również
na tym polu nie idzie mu jednak zbyt dobrze i poznajemy go w momencie, gdy
właśnie stracił swojego stalowego giganta, a w dodatku przeszłość przypomina mu
o dawno porzuconym synu. Co Charlie na to? Dlaczego nie „sprzedać” synka i nie
zainwestować w nowego robota? Nonszalancja i pewność siebie sprawiają jednak,
że także ten plan zawodzi i jedynym ratunkiem staje się właśnie młody chłopiec.
Co do robotów, to zostały one
zepchnięte na drugi plan i w sumie film wyszedł na tym bardzo dobrze. Nie ma
tutaj miejsca na sztuczne wciskanie uczuć w metalowe pudełka i nie ma miejsca
na bajki o duszę robota. Za to chwile, w których bohaterowie próbują znaleźć
głębię w święcących oczach blaszaka naprawdę dają do myślenia. Bo co z tego, że
w środku jest pusto, skoro my czujemy, że to nasze „bratnie obwody”? Taki
związek wyraźnie rysuje się między młodym Maxem (Dakota Goyo - powinniście go
kojarzyć z bardzo niedocenionym „Defendorem”) a robotem, którego znalazł na
wysypisku. Chłopak traktuje go jednak bardziej jako słuchacza i zabawkę niż
jako wyimaginowanego przyjaciela.
Film może z powodzeniem aspirować
do miana kina familijnego. Przekazuje wiele „uniwersalnych wartości” i nie musi
wstydzić się, że pokaże coś nieodpowiedniego dla młodszej części widowni. Nie
jest to jednak film tylko dla dzieciaków. Mamy tutaj do czynienia z dwiema
warstwami opowieści. Dla młodszych może to być zabawa robotem i spełnianie
marzeń, a dla tych troszkę starszych pogoń za marzeniami i walka o odzyskanie
sensu (a finałowa walka robotów to pojedynek godny Rocky’ego, więc można
powspominać :P). Nieważne do której grupy należycie – ten film to wspaniała
rozrywka dla wszystkich i mogę go polecić z czystym sumieniem.
Czy Tobie się (za przeproszeniem) kurwa nudzi?
OdpowiedzUsuńpolubiłabym komentarz powyżej gdyby była taka opcja :)
OdpowiedzUsuń