Kilka
tygodni temu znajomy zapytał mnie, dlaczego życie jest takie niesprawiedliwe.
Nad odpowiedzią musiałem się poważnie zastanowić. Mógłbym przecież
odpowiedzieć, że tak to już bywa, że taki nasz los, że jedni mają lepiej a
drudzy gorzej. Mógłbym w końcu zrzucić winę na jakąś siłę wyższą. Ale
odpowiedziałem najłatwiej i moim zdaniem najlepiej, jak tylko potrafiłem. Życie
jest niesprawiedliwe, bo taka jest też Amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy
Filmowej.
O
co chodzi? Z pozoru jedno z drugim nie ma przecież żadnego związku, ale jeśli
dłużej o tym pomyśleć i przywołać odpowiednie przykłady, sprawa staje się dosyć
oczywista. Każdy z nas ma zapewne kilka, kilkanaście lub nawet kilkaset
ulubionych filmów. Bez niektórych nie potrafimy się obejść w smutne dni, inne
przypominają nam ważne momenty z naszego życia. Są nawet takie, które stały się
już częścią tradycji, a ich bohaterowie (choćby Kevin) nie opuszczają naszych
rodzin. Ja sam posiadam listę filmów, bez których nie ruszam się z domu, bo
czułbym się jakiś taki niekompletny. Pierwsza trójka, ze względu na mój
rozpaczliwie romantyczny charakter, to dziwadła („Moulin Rogue”, „Love
Actually” i „Anonymous”), ale przecież każdy ma prawo do swojego zdania!
I
tutaj dochodzimy do sedna sprawy. Założę się, że pierwsza setka pokrywa się,
przynajmniej częściowo, u każdego. Przecież nie można w takim zestawieniu
pominąć pozycji typu „Wywiad z wampirem”, „Se7en”, „12 małp”, „Siedem lat w
Tybecie”, „Fight Club”, „Bękarty wojny”, czy „Moneyball”. Nawet jeśli nie
figurują u was te wszystkie pozycje to musicie przyznać, że każda z nich, to
kawał historii kina. A co sprawia, że te tytuły nie tylko zapadają w pamięć,
ale powodują, że wciąż do nich wracamy i odkrywamy je na nowo? Krótko: Brad
Pitt.
Koszykówka
ma Michaela Jordana, baseball – Babe’a Ruth’a, golf – Tigera Woodsa, F1 –
Michaela Schumachera. A świat kina ma, a przynajmniej oficjalnie mieć powinien,
Brada Pitta. Ten gość powinien być żywą legendą. Nie ma chyba na ziemi
człowieka (przepraszam, za uogólnienie, ale wybaczam tym, którzy nie mają
dostępu do TV), który nie widziałby twarzy pana P. chociaż raz. No bo jak można
unikać takich filmów? Poza tytułami, które wymieniłem jest przecież cała masa
produkcji co najmniej równie dobrych. „Joe Black”, „Snatch”, seria „Ocean’s” i
„Ciekawy przypadek Benjamina Buttona” do słabych filmów przecież nie należą,
prawda? Ale z docenianiem Brada jest zgoła inaczej niż się wydaje.
Jeden
z najlepszych aktorów wszechczasów (a co tam, mogę!) w przyszłym roku kończy 50
lat i zaczyna przebąkiwać o zakończeniu swojej długiej i bogatej kariery.
Szczerze? Nie dziwię mu się. Wystąpił już w ponad czterdziestu filmach,
kilkanaście wyprodukował, zgarnął masę przeróżnych nagród (między innymi Złoty
Glob, People’s Choice i Teen Choice), ale szanowna Akademia Sztuki i Wiedzy
Filmowej nigdy, powtarzam, NIGDY nie zdecydowała się przyznać mu Oscara. Coś tu
się nie zgadza, co nie? Nominowany był czterokrotnie (wliczam tegoroczne dwie
nominacje za Moneyball), ale nie doceniono wielu wspaniałych filmów, które bez
jego osoby mogłyby nie odnieść takiego sukcesu. Mogę przeboleć fakt, że nie
dostał nagrody za Benjamina Buttona, mogę przeboleć fakt, że pominięto go za
„12 małp”, przeżyję nawet brak statuetki za „Fight Club”. Ale „Bękarty wojny”?
„Se7en”? Szanowna Komisjo, chciałoby się powiedzieć, come on!
Wniosek
jest prosty i mądrym ludziom znany, jeśli Brad Pitt nie dostanie w tym roku
Oscara za Moneyball (swoją drogą film jest genialny) stanie się nie tylko
najbardziej niedocenionym aktorem tego pokolenia, ale śmiałbym powiedzieć, że
najbardziej niedocenianym aktorem w historii. Nie wiem, czy członkowie Akademii
zazdroszczą mu talentu (nie skończył studiów aktorskich), wyglądu (kobiety
podobno wciąż za nim szaleją) czy pięknej małżonki ( Angelina…), ale wiem, że
nie można pozwolić sobie na takie gafy! Toż to prawie jak niepowołanie Boruca
do kadry narodowej!
Można
więc zrzucić wszystko na los, można na przypadek, można na siły wyższe, a nawet
na czary. Ale po co, skoro mamy na ziemi Wielkie Zło w postaci Amerykańskiej
Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej? Winnych za takie głupoty jak niedocenienie
Brada Pitta nie trzeba szukać daleko. A skoro nie widać różnicy, to po co
przesadzać? For Your Consideration…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz