Po spektakularnym
sukcesie dnia pierwszego nie pozostało mi nic innego, jak tylko zwiększyć swoje
oczekiwania co do Pyrkonu. Nie może być przecież tak dobrze, żeby nie mogło być
lepiej. Tak przynajmniej mi się wydawało. Na miejscu po raz kolejny zostałem zniszczony
kolorami, barwami i zapachami (na całe szczęście całkiem znośnymi) prosto ze
świata fantasy. Jaki był więc drugi dzień Pyrkonu? Bardzo udany.
Więcej fotek na KULTURA.WM !!!
Ale nie uprzedzajmy
faktów. Na wiadome miejsce udałem się tym razem dosyć wcześnie, ponieważ
chciałem porobić kilka fotek z ciekawych stoisk. Łatwo powiedzieć trudniej
zrobić, bo wydaje się niemożliwe, żeby
spośród takiego morza ciekawostek wybrać coś, co zasługiwałoby na miano
wyjątkowego. Co na to poradzić? Rozwiązanie okazało się bardzo proste –
pstrykaj wszystko. Tak też zrobiłem, a efekty, nie zawsze wspaniałe, możecie
podziwiać poniżej.
Pierwszym kąskiem dnia
dzisiejszego miał być wykład o intrygującym tytule „Vlad Dracula – mit i
rzeczywistość”. Miałem nadzieję, że dowiem się wszystkiego o najbardziej znanym
krwiopijcy w dziejach ludzkości, ale okazało się, że proza życia ma inne plany
wobec mnie. Na miejsce prelekcji przybyłem dziesięć minut przed jej
rozpoczęciem i okazało się, że znajduję się w drugiej dziesiątce chętnych, dla
których nie znalazło się miejsce w sali wykładowej. Bycie przedstawicielem
prasy ma swoje plusy (nie trzeba czekać w kolejkach po bilety), ale nie można
nadużywać pozornej władzy i pozbawiać ludzi prawa do rozwoju zainteresowań.
Okolice Draculi opuściłem więc z opuszczoną głową i w ramach poprawy humoru
postanowiłem odwiedzić Mistrza Adama (patrz wpis o dniu wczorajszym). Jakże
wielkie okazało się moje zdziwienie, gdy zobaczyłem, że stanowisko z jego
modelami zostało przeniesione! Nie wiem, czy to wynik mojego wczorajszego
narzekania, ale mój wewnętrzny egoista był z siebie dumny. Adam w końcu dostał
miejsce, gdzie można go było bez problemu dostrzec, a cała wystawa zyskała
sporo przestrzeni. Brawo dla organizatorów.
No i zaczynamy właściwą
część dnia, czyli maraton z ekipą Polish Garrison. Dla tych, którzy nie wiedzą
o co chodzi, kilka słów wyjaśnienia. „A long time ago in a galaxy far, far away…”,
chociaż w zasadzie nie aż tak odległej, bo znajdującej się na naszej planecie, powstała
międzynarodowa organizacja zrzeszająca fanów Star Wars, nazywająca się LEGION
501st. Głównym celem tej organizacji jest promowanie sagi wymyślonej przez
Lucasa, ale także pojawianie się wszędzie tam, gdzie swoją obecnością można
komuś pomóc (akcje charytatywne, wspomaganie fundacji). Przedstawiciele LEGIONU
501 w Polsce to właśnie Polish Garrison, oddział, który rozpoczął swoją
działalność w 2003 roku. – Nasza organizacja zrzesza fanów Gwiezdnych Wojen z
kostiumami pro imperialnymi, czyli tymi z Ciemnej Strony Mocy – mówi Maks
Kielar, jeden ze szturmowców polskiego garnizonu. – Polska grupa liczy obecnie
około pięćdziesięciu członków. Nie zawsze udaje się nam zebrać kompletną ekipę,
ale na Pyrkonie jesteśmy po raz kolejny i tym razem jest zdecydowanie więcej
atrakcji i całe rzesze fanów fantasy i science-fiction, w tym także Gwiezdnych
Wojen – kończy Maks, który najpewniej został wezwany przez Dartha Vadera (moje
domysły) w celu wykonania kolejnej niecnej misji.
Punktualnie o godzinie
czternastej (tym razem byłem na miejscu pół godziny przed czasem) wszyscy fani
Gwiezdnych Wojen zebrali się w Sali multimedialnej, gdzie miała nastąpić
prezentacja działalności Polish Garrison oraz opis poszczególnych strojów. Muszę
przyznać, że nie spodziewałem się, że ta organizacja ma tylu członków na całym
świecie. Pozwolę sobie przytoczyć kilka liczb – (LEGION 501) jest obecny w 47
krajach, obejmuje 86 jednostek, 60 garnizonów, 26 outpostów i 5580 aktywnych
członków, którzy posiadają łącznie 9067 strojów. Wow! Muszę przyznać, że
inicjatywa jest naprawdę fajna i chyba oferta Ciemnej Strony Mocy zaczyna na
mnie oddziaływać…
Po wspaniałych dwóch
godzinach spędzonych wśród szturmowców, imperialnych oficerów i innych sługusów
Imperium, przyszedł czas na ponowne spotkanie z Ianem McDonaldem. W oczekiwaniu
na nadejście pisarza udało mi się wysłuchać przepięknego koncertu
zatytułowanego „Byle do świtu – historie harfą malowane”. Nigdy bym nie
pomyślał, że harfa jest tak wdzięcznym instrumentem, tym bardziej, że artystka
wykonywała nie tylko muzykę rodem z fantasy. Udało mi się usłyszeć między
innymi „Just Breathe” grupy Pearl Jam czy kawałki współczesnej muzyki
irlandzkiej (Star of the County Dawn).
Wczoraj Ian opowiadał o
stanie science-fiction we współczesnym świecie, dzisiaj natomiast organizatorzy
zasypywali go pytaniami o jego twórczość. Żeby w pełni docenić geniusz tego
pisarza trzeba by porozmawiać z nim kilka godzin, ale postaram się nakreślić
Wam chociaż małą cząstkę. – Wszyscy pływamy w tym samym morzu pomysłów, ale
tylko od nas zależy, który z dziesiątek czy nawet setek tych pomysłów wybierzemy,
aby poprowadzić naszą historię – mówił na dzisiejszym spotkaniu McDonald. –
Najważniejsza zasada dla wszystkich twórców brzmi: nigdy, przenigdy nie bójcie
się pomyłek i tego, co powiedzą ludzie (never, ever be afraid of mistakes and
what people will say – poezja) – dodaje. Najbardziej jednak utkwił mi pamięci
fragment, w którym Ian opowiada o tym, jak przygotowuje się do napisania
książki. – Po tym, jak zebrałeś już cały materiał i tak wyrzucasz jakieś 80%.
Ale musisz wykonać całą ciężką pracę i zbadać wszystko właśnie po to, żeby
wiedzieć, które 80% wyrzucić – kończy i daje temat do przemyśleń na kolejne
popołudnie. Po tym wystąpieniu nie mogłem zrobić nic innego jak tylko udać się
do stanowiska, kupić książkę i poprosić o dedykację człowieka, który zmienił
mój sposób myślenia o gatunku science-fiction. Książka „Rzeka Bogów” z
oryginalnym „To Gacek @ Pyrkon 2012 Ian McDonald” będzie ozdobą mojej domowej
biblioteczki przez kilka najbliższych lat.
Następnym punktem w
moim planie był wykład dotyczący Śródziemia, ale realia ponownie pokazały, że
sale są małe a ludzi jest dużo. W związku z powyższym postanowiłem zapolować na
najciekawsze stroje i muszę przyznać, że wyobraźnia ludzka nie zna granic. Oglądając
niektóre z kreacji przystawałem i zaczynałem bić brawo, bo nie wiem jak inaczej
mógłbym docenić ogrom pracy, jaką ludzie włożyli w przygotowanie się na
konwent. Zresztą, mogę tak pisać i pisać, ale zobaczcie sami…
Po dawce wrażeń
estetycznych przeznaczonych dla oka (panowie, polecam!!!) przyszła kolej na
element konwentu, na który wcześniej nie zwracałem większej uwagi – gry RPG. Fani
karcianek, planszówek, kostek, figurek i czego tam jeszcze używa się do RPG
dostali do dyspozycji ogromną ilość miejsca i trzeba im oddać, że potrafili
doskonale to wykorzystać. Przy kilkudziesięciu stołach zasiadało kilkaset osób,
które na bieżąco wymyślały nowe przygody, pojedynkowały się na karty i
rozstawiały swoje wojska na jak najdogodniejszych pozycjach do ataku. Jeśli to
nie robi na Was wrażenia to uwierzcie, że staranność, z jaką zostały wykonane
plansze i figurki jest równie niesamowita, jak perfekcja przy strojach. RPG w
Polsce jest wciąż żywe!
No i w tym wszystkim
zgubiłem gdzieś jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci polskiego fantasy i
science-fiction – Grzegorza Rosińskiego. Już wczoraj wspominałem, że jego prace
stanowią ozdobę konwentu, ale dzisiaj miałem okazję posłuchać, jak Rosiński
komentuje polską scenę komiksową. Gdybym był fanem gatunku pewnie wyniósłbym z
tego spotkania więcej, ale muszę przyznać, że jego prace nawet na totalnym
laiku robią wrażenie. Po spotkaniu rysownik udał się na swój dyżur autografowy
i okazało się, że był najbardziej obleganą postacią na konwencie. Kolejki były
długie, a czasu ponownie nie było zbyt wiele. Ehhh, życie…
„I Pyrkon widział, że
to, co stworzył, jest dobre. I tak upłynął wieczór i poranek – dzień drugi.”
Dzisiaj padam już z nóg, ale jutro na pewno wstanę o świcie (przeklęta zmiana
czasu) i po raz trzeci i ostatni udam się na Pyrkon 2012, no bo jak coś robić,
to od początku do końca. A jeśli macie czas i ochotę to zapraszam, zawsze z
chęcią zaczepię i zrobię mały wywiadzik…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz