Jak przystało na
prawdziwego fana fantastyki, średnio raz dziennie zastanawiam się, jak by to
było stanąć w pierwszym szeregu armii
wraz z krasnoludem i elfem u boku. Po przeciwnej stronie doliny stałyby hordy
orków i goblinów, a przepiękne nimfy śpiewałyby pieśni mające przyciągnąć
zbłąkanych wojowników w ramiona śmierci… Ale, ale, nie o tym miało być. Pyrkon,
największe w Polsce święto miłośników fantastyki, wystartował!
A gdyby w poniższym tekście było za mało zdjęć, to po większą dawkę zapraszam na KULTURA.WM !!!
A gdyby w poniższym tekście było za mało zdjęć, to po większą dawkę zapraszam na KULTURA.WM !!!
Wyjątkowy nastrój
udzielił mi się od samego rana – coś po prostu unosiło się w powietrzu. Kiedy
dotarłem w okolice Międzynarodowych Targów Poznańskich, gdzie odbywa się
konwent, wiedziałem już, że jestem w domu. Poznań zmienił się nagle w jedną z
krain tolkienowskiego Śródziemia – maszerowałem ulicami pełnymi elfów,
krasnoludów (i krasnoludek!!!), łuczników, łowców, demonów, wampirów i kogo tam
jeszcze wymyślicie. Już na początku zadałem sobie pytanie: jak to możliwe, że
coś, co z pozoru nie istnieje, jest w stanie zjednoczyć i zebrać w jednym miejscu
takie zastępy ludzi? Wolność i możliwość odnalezienia samego siebie w istocie,
której nie mogę spotkać w codziennym życiu – mówi Marcin, uczeń jednego z
poznańskich liceów. Przyszedłem tutaj ze względu na uwielbienie do fantastyki i
science-fiction – mówi z kolei Sławek, student Uniwersytetu im. Adama
Mickiewicza w Poznaniu – Największe wrażenie wywarły na mnie rzeźby
przedstawiające postacie i jednostki z Gwiezdnych Wojen, dodaje. Jak widać,
różni ludzie przybyli na konwent w różnych celach, co nie zmienia faktu, że
łączy ich podobna pasja.
Po małym rekonesansie i
kilku krótkich pogawędkach z fanami fantastyki w różnej postaci, przyszedł czas
na pierwszy z zaplanowanych przeze mnie elementów programu, a więc otwarcie
całej imprezy. Co ciekawe wstęp dla wszystkich zwiedzających był możliwy na
długo przed rozpoczęciem i już wtedy można było podziwiać ilustracje Grzegorza
Rosińskiego czy kupić kilka tomów ulubionej mangi. Samo otwarcie nie zaskoczyło
niczym specjalnym. Po odczytaniu długaśnej listy sponsorów i organizatorów zaprezentowany
został oficjalny trailer konwentu, który jednak wypadł raczej kiepsko. Na
szczęście otwarcie zakończył występ grupy tancerek, co uratowało ten fragment
konwentu, przynajmniej w oczach męskiej części audytorium.
Następnym punktem w
moim osobistym planie była prelekcja zatytułowana „Diuna vs. Nekroskop”. Dawid
Schoenwald, prowadzący spotkanie, opowiadał o dwóch najdłuższych sagach w
historii science-fiction i horroru. O ile znaczna część widowni doskonale znała
„Diunę” Franka Herberta, opowiadającą o piaskowej planecie Arrakis, jedynym
miejscu, w którym występuje niezbędna do podróży po wszechświecie substancja nazywana
melanżem, o tyle o „Nekroskopie” słyszał już mało kto. Nekroskop to zupełnie
inny świat wampirów – mówił Dawid – to nie jest świat „Zmierzchu”, to świat,
który nie zna litości. Książka opowiada historię młodego chłopaka, który
rozwija się w miar czytania książki, a czytelnik rozwija się razem z nim. Jeśli
chodzi o cykl Diuny to trzeba zdać sobie sprawę, że nie wszystkie jej części dorównują
tym, napisanym przez Franka Herberta. Moim osobistym faworytem od zawsze jest
jednak część pierwsza – kończy swoją opowieść Dawid.
Po wyprawie w świat
wampirów i olbrzymich czerwi planowałem udać się na wykład dotyczący coraz
bardziej popularnej religii, jaką staje się jedizm. Miałem nadzieję, że poznam
założenia takiej religii, jej krótką, choć już burzliwą historię, a może nawet
dowiem się, jak dołączyć w szeregi wyznawców Mocy. Moje oczekiwania przerosły
jednak rzeczywistość. Wykład był prowadzony w stricte antropologicznym tonie i
po tym jak usłyszałem, że jedizm to tylko kolejny religijny biznesie nie
wytrzymałem i musiałem opuścić salę. Aby poprawić sobie humor postanowiłem
cofnąć się do lat dzieciństwa – wybrałem się na wystawę klocków LEGO
organizowaną przez grupę hobbystów LUGPol, którzy przy pomocy klocków budują
dosłownie wszystko.
Ze znacznie lepszym
humorem udałem się na występ gwiazdy piątkowego wieczoru – Iana McDonalda,
który wraz z widownią zastanawiał się jak przywrócić science-fiction
popularność. McDonald jest autorem, który zaczął wyrabiać sobie markę w Polsce
całkiem niedawno, głównie za sprawą książki „Rzeka Bogów”, ale za granicą jest
już dobrze znany od połowy lat 90. ubiegłego stulecia. Ian przedstawił
słuchaczom drogę jaką przebył gatunek science-fiction od początku jego
istnienia do dnia dzisiejszego i wskazał na pewne elementy, które należałoby
zmienić, aby dostosować ten gatunek do współczesnego czytelnika. Ludzie kojarzą
science-fiction z tym, co widzą na ekranie – mówił McDonald - ale prawdziwe
science-fiction to coś ponad to. Duch sf to pytanie o prawa rządzące
wszechświatem i nasze miejsce na świecie. Filmy pokazują nam fantastyczne
rzeczy, ale nie potrafią przekazać prawdziwego rdzenia tego gatunku, który
powinien wrócić do podstaw, jakie stanowi nauka – kończy Irlandczyk. Wszyscy
uczestnicy spotkania opuszczali salę wykładową z głowami pełnymi pytań o
nieskończoność kosmosu i piękno otaczającego wszechświata, a Ian McDonald
zgodził się porozmawiać ze mną o stanie science-fiction w Polsce i razem
doszliśmy do wniosku, że musimy zacząć tłumaczyć więcej książek na angielski,
bo on sam słyszał tylko o Lemie i Sapkowskim. Może to nisza, którą trzeba by
się zająć?
Kiedy już myślałem, że
lepiej być nie może, okazało się, że jestem w błędzie. W jednym z najdalszych
kątów sali wystawowej odnalazłem człowieka, który zmienił mój sposób patrzenia
na serię Gwiezdnych Wojen. Adam Kulesza, autor modeli i postaci pochodzących z
Gwiezdnych Wojen, to prawdziwy artysta w swoim fachu. Człowiek, który został
ustawiony w najgorszym z możliwych miejsc, w moim osobistym odczuciu, mógłby
stanowić główną personę całego konwentu. Podziwiając jego modele i słuchając
historii z nimi związanych, dowiedziałem się o całej sadze Lucasa więcej, niż z
dowolnego opracowania na ten temat. Adam rozpoczął tworzenie modeli w latach
90. i od tamtej pory stworzył ich kilkanaście. Nie są to jednak zwykłe modele!
Każdy z nich ma swoją historię, każdy ma kilka smaczków, które przesądzają o
jego wyjątkowości, każdy jest tak doskonały, że mógłby śmiało wystąpić w
kolejnym filmie o Jedi. To stanowisko to jednak nie tylko modele, ale przede
wszystkim osoba Adama, który swoimi opowieściami zawstydziłby połowę „znawców”
Gwiezdnych Wojen. W trakcie półgodzinnej rozmowy, zwrócił moją uwagę na rzeczy,
których nigdy dotąd nie zauważyłem w filmowej sadze. Podsumowując – mój nowy
osobisty bohater.
Na zakończenie
postanowiłem trochę powspominać czasy minione i udałem się do Retrogralni.
Retrogaming to hobby polegające na graniu w stare gry (lata 80.) na oryginalnym
sprzęcie z epoki. Wyobraźcie sobie więc moje zdziwienie, gdy ujrzałem ludzi
grających na popularnych Pegasusach i wymieniających się legendarnymi żółtymi
dyskietkami. Raj! Dla wielu ludzi jest to przypomnienie o ich młodości – mówi
Jakub Rzepecki, jeden z organizatorów stanowiska - młodsi mają okazję do
zapoznania się z grami z epoki, w której rządziły Nintendo, Amiga czy Commodore
i, o dziwo, to właśnie oni stanowią większość wśród odwiedzających nasze
stanowisko.
Patrząc na uśmiechy
panów grubo-po-pięćdziesiątce nie mogłem się powstrzymać i sam zasiadłem do
pojedynku w Pac-Mana, Tank i Mortal Kombat. Pewnie siedziałbym tam do tej pory,
ale motywowała mnie myśl, że muszę wrócić, żeby napisać kilka słów dla tych,
którym nie udało się dostać do Poznania. Wiem jednak, że jutro znów czeka na
mnie porcja fantastyki, science-fiction i RPG, którą postaram się Wam
przybliżyć jak najlepiej. Do usłyszenia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz