poniedziałek, 9 stycznia 2012

Robo Rocky!


Na pytanie: „z czym kojarzą ci się olbrzymie roboty, masa efektów specjalnych,  latające części i olej lejący się po ekranie?” jeszcze do niedawna bez zastanowienia odpowiedziałbym – Transformers. Do niedawna, bo ostatnio obejrzałem film który sprawił, że moja definicja „robota” uległa poszerzeniu.


Historia opowiedziana w „Gigantach ze stali” to, na pierwszy rzut oka, nic nowego. Bohater się stacza, dopada go przeszłość, następuje zmiana i wreszcie mamy odkupienie win i szczęśliwy koniec. Jeśli dodamy do tego tytułowych gigantów ze stali to może się wydawać, że scenariusz na największą kinową kichę gotowy. Na szczęście Shawn Levy, ojciec całego tego zamieszania sprawił, że odpowiednie dawki poszczególnych elementów składają się w całkiem przyzwoitą całość, a scenariusz napisany przez Johna Gatinsa sprawiedliwie dzieli akcję pomiędzy bokserów, tatusia i synka.

Charlie Kenton (Hugh Jackman) jest niespełnionym bokserem, który wraz z postępem technologii musiał przekwalifikować się z aktywnego zawodnika w sterującego robobokserami. Również na tym polu nie idzie mu jednak zbyt dobrze i poznajemy go w momencie, gdy właśnie stracił swojego stalowego giganta, a w dodatku przeszłość przypomina mu o dawno porzuconym synu. Co Charlie na to? Dlaczego nie „sprzedać” synka i nie zainwestować w nowego robota? Nonszalancja i pewność siebie sprawiają jednak, że także ten plan zawodzi i jedynym ratunkiem staje się właśnie młody chłopiec.

Co do robotów, to zostały one zepchnięte na drugi plan i w sumie film wyszedł na tym bardzo dobrze. Nie ma tutaj miejsca na sztuczne wciskanie uczuć w metalowe pudełka i nie ma miejsca na bajki o duszę robota. Za to chwile, w których bohaterowie próbują znaleźć głębię w święcących oczach blaszaka naprawdę dają do myślenia. Bo co z tego, że w środku jest pusto, skoro my czujemy, że to nasze „bratnie obwody”? Taki związek wyraźnie rysuje się między młodym Maxem (Dakota Goyo - powinniście go kojarzyć z bardzo niedocenionym „Defendorem”) a robotem, którego znalazł na wysypisku. Chłopak traktuje go jednak bardziej jako słuchacza i zabawkę niż jako wyimaginowanego przyjaciela.

Film może z powodzeniem aspirować do miana kina familijnego. Przekazuje wiele „uniwersalnych wartości” i nie musi wstydzić się, że pokaże coś nieodpowiedniego dla młodszej części widowni. Nie jest to jednak film tylko dla dzieciaków. Mamy tutaj do czynienia z dwiema warstwami opowieści. Dla młodszych może to być zabawa robotem i spełnianie marzeń, a dla tych troszkę starszych pogoń za marzeniami i walka o odzyskanie sensu (a finałowa walka robotów to pojedynek godny Rocky’ego, więc można powspominać :P). Nieważne do której grupy należycie – ten film to wspaniała rozrywka dla wszystkich i mogę go polecić z czystym sumieniem.

2 komentarze:

  1. Czy Tobie się (za przeproszeniem) kurwa nudzi?

    OdpowiedzUsuń
  2. polubiłabym komentarz powyżej gdyby była taka opcja :)

    OdpowiedzUsuń