sobota, 24 marca 2012

Swords, axes and a couple of elvish arrows!


Jak przystało na prawdziwego fana fantastyki, średnio raz dziennie zastanawiam się, jak by to było stanąć w pierwszym szeregu  armii wraz z krasnoludem i elfem u boku. Po przeciwnej stronie doliny stałyby hordy orków i goblinów, a przepiękne nimfy śpiewałyby pieśni mające przyciągnąć zbłąkanych wojowników w ramiona śmierci… Ale, ale, nie o tym miało być. Pyrkon, największe w Polsce święto miłośników fantastyki, wystartował!


A gdyby w poniższym tekście było za mało zdjęć, to po większą dawkę zapraszam na KULTURA.WM !!!



Wyjątkowy nastrój udzielił mi się od samego rana – coś po prostu unosiło się w powietrzu. Kiedy dotarłem w okolice Międzynarodowych Targów Poznańskich, gdzie odbywa się konwent, wiedziałem już, że jestem w domu. Poznań zmienił się nagle w jedną z krain tolkienowskiego Śródziemia – maszerowałem ulicami pełnymi elfów, krasnoludów (i krasnoludek!!!), łuczników, łowców, demonów, wampirów i kogo tam jeszcze wymyślicie. Już na początku zadałem sobie pytanie: jak to możliwe, że coś, co z pozoru nie istnieje, jest w stanie zjednoczyć i zebrać w jednym miejscu takie zastępy ludzi? Wolność i możliwość odnalezienia samego siebie w istocie, której nie mogę spotkać w codziennym życiu – mówi Marcin, uczeń jednego z poznańskich liceów. Przyszedłem tutaj ze względu na uwielbienie do fantastyki i science-fiction – mówi z kolei Sławek, student Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu – Największe wrażenie wywarły na mnie rzeźby przedstawiające postacie i jednostki z Gwiezdnych Wojen, dodaje. Jak widać, różni ludzie przybyli na konwent w różnych celach, co nie zmienia faktu, że łączy ich podobna pasja.





Po małym rekonesansie i kilku krótkich pogawędkach z fanami fantastyki w różnej postaci, przyszedł czas na pierwszy z zaplanowanych przeze mnie elementów programu, a więc otwarcie całej imprezy. Co ciekawe wstęp dla wszystkich zwiedzających był możliwy na długo przed rozpoczęciem i już wtedy można było podziwiać ilustracje Grzegorza Rosińskiego czy kupić kilka tomów ulubionej mangi. Samo otwarcie nie zaskoczyło niczym specjalnym. Po odczytaniu długaśnej listy sponsorów i organizatorów zaprezentowany został oficjalny trailer konwentu, który jednak wypadł raczej kiepsko. Na szczęście otwarcie zakończył występ grupy tancerek, co uratowało ten fragment konwentu, przynajmniej w oczach męskiej części audytorium.






Następnym punktem w moim osobistym planie była prelekcja zatytułowana „Diuna vs. Nekroskop”. Dawid Schoenwald, prowadzący spotkanie, opowiadał o dwóch najdłuższych sagach w historii science-fiction i horroru. O ile znaczna część widowni doskonale znała „Diunę” Franka Herberta, opowiadającą o piaskowej planecie Arrakis, jedynym miejscu, w którym występuje niezbędna do podróży po wszechświecie substancja nazywana melanżem, o tyle o „Nekroskopie” słyszał już mało kto. Nekroskop to zupełnie inny świat wampirów – mówił Dawid – to nie jest świat „Zmierzchu”, to świat, który nie zna litości. Książka opowiada historię młodego chłopaka, który rozwija się w miar czytania książki, a czytelnik rozwija się razem z nim. Jeśli chodzi o cykl Diuny to trzeba zdać sobie sprawę, że nie wszystkie jej części dorównują tym, napisanym przez Franka Herberta. Moim osobistym faworytem od zawsze jest jednak część pierwsza – kończy swoją opowieść Dawid.



Po wyprawie w świat wampirów i olbrzymich czerwi planowałem udać się na wykład dotyczący coraz bardziej popularnej religii, jaką staje się jedizm. Miałem nadzieję, że poznam założenia takiej religii, jej krótką, choć już burzliwą historię, a może nawet dowiem się, jak dołączyć w szeregi wyznawców Mocy. Moje oczekiwania przerosły jednak rzeczywistość. Wykład był prowadzony w stricte antropologicznym tonie i po tym jak usłyszałem, że jedizm to tylko kolejny religijny biznesie nie wytrzymałem i musiałem opuścić salę. Aby poprawić sobie humor postanowiłem cofnąć się do lat dzieciństwa – wybrałem się na wystawę klocków LEGO organizowaną przez grupę hobbystów LUGPol, którzy przy pomocy klocków budują dosłownie wszystko.





Ze znacznie lepszym humorem udałem się na występ gwiazdy piątkowego wieczoru – Iana McDonalda, który wraz z widownią zastanawiał się jak przywrócić science-fiction popularność. McDonald jest autorem, który zaczął wyrabiać sobie markę w Polsce całkiem niedawno, głównie za sprawą książki „Rzeka Bogów”, ale za granicą jest już dobrze znany od połowy lat 90. ubiegłego stulecia. Ian przedstawił słuchaczom drogę jaką przebył gatunek science-fiction od początku jego istnienia do dnia dzisiejszego i wskazał na pewne elementy, które należałoby zmienić, aby dostosować ten gatunek do współczesnego czytelnika. Ludzie kojarzą science-fiction z tym, co widzą na ekranie – mówił McDonald - ale prawdziwe science-fiction to coś ponad to. Duch sf to pytanie o prawa rządzące wszechświatem i nasze miejsce na świecie. Filmy pokazują nam fantastyczne rzeczy, ale nie potrafią przekazać prawdziwego rdzenia tego gatunku, który powinien wrócić do podstaw, jakie stanowi nauka – kończy Irlandczyk. Wszyscy uczestnicy spotkania opuszczali salę wykładową z głowami pełnymi pytań o nieskończoność kosmosu i piękno otaczającego wszechświata, a Ian McDonald zgodził się porozmawiać ze mną o stanie science-fiction w Polsce i razem doszliśmy do wniosku, że musimy zacząć tłumaczyć więcej książek na angielski, bo on sam słyszał tylko o Lemie i Sapkowskim. Może to nisza, którą trzeba by się zająć?






Kiedy już myślałem, że lepiej być nie może, okazało się, że jestem w błędzie. W jednym z najdalszych kątów sali wystawowej odnalazłem człowieka, który zmienił mój sposób patrzenia na serię Gwiezdnych Wojen. Adam Kulesza, autor modeli i postaci pochodzących z Gwiezdnych Wojen, to prawdziwy artysta w swoim fachu. Człowiek, który został ustawiony w najgorszym z możliwych miejsc, w moim osobistym odczuciu, mógłby stanowić główną personę całego konwentu. Podziwiając jego modele i słuchając historii z nimi związanych, dowiedziałem się o całej sadze Lucasa więcej, niż z dowolnego opracowania na ten temat. Adam rozpoczął tworzenie modeli w latach 90. i od tamtej pory stworzył ich kilkanaście. Nie są to jednak zwykłe modele! Każdy z nich ma swoją historię, każdy ma kilka smaczków, które przesądzają o jego wyjątkowości, każdy jest tak doskonały, że mógłby śmiało wystąpić w kolejnym filmie o Jedi. To stanowisko to jednak nie tylko modele, ale przede wszystkim osoba Adama, który swoimi opowieściami zawstydziłby połowę „znawców” Gwiezdnych Wojen. W trakcie półgodzinnej rozmowy, zwrócił moją uwagę na rzeczy, których nigdy dotąd nie zauważyłem w filmowej sadze. Podsumowując – mój nowy osobisty bohater.







Na zakończenie postanowiłem trochę powspominać czasy minione i udałem się do Retrogralni. Retrogaming to hobby polegające na graniu w stare gry (lata 80.) na oryginalnym sprzęcie z epoki. Wyobraźcie sobie więc moje zdziwienie, gdy ujrzałem ludzi grających na popularnych Pegasusach i wymieniających się legendarnymi żółtymi dyskietkami. Raj! Dla wielu ludzi jest to przypomnienie o ich młodości – mówi Jakub Rzepecki, jeden z organizatorów stanowiska - młodsi mają okazję do zapoznania się z grami z epoki, w której rządziły Nintendo, Amiga czy Commodore i, o dziwo, to właśnie oni stanowią większość wśród odwiedzających nasze stanowisko.






Patrząc na uśmiechy panów grubo-po-pięćdziesiątce nie mogłem się powstrzymać i sam zasiadłem do pojedynku w Pac-Mana, Tank i Mortal Kombat. Pewnie siedziałbym tam do tej pory, ale motywowała mnie myśl, że muszę wrócić, żeby napisać kilka słów dla tych, którym nie udało się dostać do Poznania. Wiem jednak, że jutro znów czeka na mnie porcja fantastyki, science-fiction i RPG, którą postaram się Wam przybliżyć jak najlepiej. Do usłyszenia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz